1.
Lekturę najnowszej książki Karola Graczyka, „Łowy” (2009), poprzedziłam powrotem do jego poprzednich zbiorów poezji, debiutanckiego „oko i oko” (2007) i „osiemdziesiąt cztery” (2009) - powrotem, który przy okazji uświadomił mi, jak płodnym i „wydawniczo skutecznym” autorem jest Graczyk: 3 lata - 3 książki. Ale nie statystykom służyła lektura na wstecznym, a raczej przyjemności ponownego wejścia w znane mi teksty, by na ich gruncie zapoznać się z najnowszą propozycją gorzowskiego poety. Coś jeszcze jednak zwróciło moją uwagę. Otóż: pierwszy tom był dedykowany rodzicom, opatrzony zachęcającym blurbem Ewy Sonnenberg, wstępem Arkadiusza Frani, posłowiem Leszka Nowary, krótko mówiąc – solidnie przygotowana i z powagą potraktowana książka. Podobnie kolejna. Aż tu nagle: „Łowy”, pozbawione podpórki blurbowo-posłownej, dedykowane białej czekoladzie spod łóżka, opatrzone prowokacyjnym mottem Leszka Bakuły: zdychanie nie jest sztuką, / a to wielka szkoda, z następującym wersem ‘pierwszego kontaktu’: nie będziemy czekać na gwiazdy, inne gówna [w: Chmury na trawiastych kortach Wimbledonu].
Czy „Łowy” okażą się wobec tego ekstrawaganckim zwrotem, ewentualnie żartobliwym przerywnikiem w błyskawicznie kompletującej się bibliografii młodego autora? Przeciwnie: poza tym, że poeta puszcza do czytelnika oko na powitanie, mamy do czynienia z przemyślanym, profesjonalnie skomponowanym zbiorem wierszy, spójnych formalnie (każdy tekst zbudowany jest z 3 kwadryn i dystychu), dojrzałych warsztatowo, przejmujących, bo dotykających spraw ważnych i Najważniejszych w sposób oryginalny i naznaczony nietuzinkową wyobraźnią autora.
2.
Poeta porusza się w swoich tekstach po różnorodnych obszarach, ale o czymkolwiek by nie pisał, dokądkolwiek by nie sięgała jego poetycka przenikliwość, daje się wychwycić wspólny pierwiastek: nieustanną refleksję nad kondycją świata i nas – zanurzonych w jego trybach. Co cenne: autor nie ulega przy tym pokusie jednoznacznych i arbitralnych sądów, skupia się raczej na podpatrzeniu i uchwyceniu problemu, prześwietleniu go, opisaniu, i tak np. jeśli czytamy o braku wiary, której nie uratują nawet gruzy // kościołów. [w: Życie po porodzie nie istnieje] (piękna i pojemna fraza!), nie ma obaw – nie natkniemy się na żadne uproszczone oceny, a raczej na szkic problemu i powściągliwą refleksję nad nim, a przy tym na otwartość wobec podglądanego świata.
Na prywatny użytek przyjmuję fragment Jeśli odejdę / bez słowa, najpewniej wszystko już powiedziałem. [w: Zdjęcie] za poetyckie credo autora, który dobrze wie, że świat - skoro już się nam przydarzył i skoro my się jemu przydarzyliśmy - trzeba przyjmować z całym dobrodziejstwem inwentarza i: ujmować w słowa, opisywać, nazywać. Nawet jeśli nie uleczymy jego niedoskonałości, nawet jeśli nie dość dobrze i zgrabnie ponazywamy to, co w nim piękne – warto nieustannie łowić go w poezję.
Wachlarz graczykowych inspiracji i nawiązań w tych wierszach-łowach jest rozległy. Dla przykładu - z jednej strony chętnie posiłkuje się autor motywami popkultury: Leżymy. Wiemy o sobie tyle, ile o / kodach kreskowych. [w: *** (Leżymy. Wiemy o sobie tyle)], uznając przy tym jej rolę, niezbywalne prawo do równouprawnienia wobec „zastanego” i ostatecznie dziejową konieczność: Tytuły piosenek w winampie formują się / w wiersze. Tej rzeki nie da się ujarzmić. [w: Wschodni Olsztyn]. Z drugiej strony – śmiało sięga po klasycyzująco liryczne frazy, nie unikając przy tym słów, które współcześni poeci często obchodzą dużym łukiem, obawiając się ich semantycznej inflacji, a które – świadomie zastosowane, jak się okazuje – wciąż mają siłę wyrazu, wciąż dobrze niosą dawne znaczenia i poruszają: Słońce drażni oczy jak szkło na plaży stopy. / Po horyzont ludzie, a człowiek sam, samotny. [w: Plaża]
Obecny jest w tych tekstach nieustanny namysł: czy to nad niemal organicznie determinującym dekadenckie myślenie - „osiedlowym mikroświatem”, z którego nie sposób się wyrwać: Cube’a powinni kręcić na naszym osiedlu. / Bryła w bryłę, żadnych szans na przejście. [w: ***( Cube’a powinni kręcić)], czy to nad osobnością człowieka, jego absolutną i nie do przewalczenia egzystencjalną samotnością, niemożnością pełnego bycia z kimś: Choćbyśmy chodzili za sobą / krok w krok, nigdy nie wydepczemy wspólnej ścieżki. [w: *** (Leżymy. Wiemy o sobie tyle)], Wszystko na miejscu / i mrówki i groby, w pełnej harmonii, w pełnym // zrozumieniu, tylko ty w sypialni przetwarzasz/ strony książki, on w dużym pokoju spogląda/ w telewizor. (…) // Nas nie ma między nimi, jest widok na morze. [w: *** (Mrówki wspinają się mozolnie)], ale i nad trudem pełnego i zgodnego bycia z samym sobą: Gdybym spotkał siebie i miał cały dzień, / nie otworzyłbym oczu, nie powiedział słowa. [w: Z tekstów pośmiertnych]. Poeta wnikliwie obserwuje, by następnie na swój sposób przetworzyć i opatrzyć słowami zestaw człowieczych niemożności i ograniczeń; ale co tak naprawdę bohater „Łowów” może zrobić z tą nieznośnie obecną świadomością? Gdybym miał prawo skargi – milczałbym. [w: *** (Z dymu i kurzu ciepłych pól)]. Prawa skargi jednak sobie nie przyznaje, wobec czego szuka dla siebie miejsca, próbuje dookreślić własną pozycję w świecie; szuka i szuka w tym szukaniu wsparcia: pomóż mi ustalić moją tożsamość własną / względem lampy, suwaka albo psa sąsiadów. [w: *** (Maleństwo, podejdź do mnie)].
3.
Czy pewność znajduje? Próbując wyłowić (nomen omen) spomiędzy wersów odpowiedź, trafiam na teksty metaforyzujące koleją niemożność - odszukania wewnętrznego spokoju, harmonii, równowagi psychicznej. Ekstremum tej niemożności bywa - niezwykle trafnie przez poetę zobrazowana - depresja: Po miesiącach spokoju popadasz w ciepłą i / bezpieczną depresje, wiec teraz nie liczy się / nic poza szczegółami. Poza kolorem ścian, / śmiercią rosy w ognisku, na polu. Nie ma już // dokąd umrzeć. (…) // Mamo, nie mogę go dłużej pilnować, patrzeć / jak całuje sznur. Teraz wisi blisko ziem / i mówi o sobie w trzeciej osobie. Patrzy. [w: *** (Gołe ściany, gołe)], bywa i schizofrenia, która wprawdzie – jak twierdził Hermann Hesse – jest początkiem wszelkiej sztuki i wszelakiej fantazji, jednak za cenę rozpadu, który poeta zdołał kapitalnie uchwycić i opisać: W pewnym momencie każdy się rozdwoi, coraz // dłuższe robią się przerwy między umysłem a / ciałem. Albo odwrotnie. Przeszłość i przyszłość nie / łączą się już, nie współgrają, one tylko trzeszczą / w teraźniejszość. Niestworzone wizje, ubytki // pamięci. Może dlatego gubimy kiedyś / dom i dlatego starość zbliża nas do Boga.[w: Nocna zmiana]. I nawet jeśli peel nie próbuje owinąć w wyrafinowaną poetycką bawełnę brutalnych prawd i mówi wprost: czarna postać, którą śnię od dziecka, ciągle tnie / mnie po rękach żyletką. [w: Tupot koni], to mówi w sposób, który nie epatuje, a przekonuje. Właśnie te wiersze, wiersze dotykające ciemniejszej sfery psychiki, a dokładniej mówiąc: wiersze-sejsmografy ilustrujące jej zaburzenia, zaświadczają najpełniej o sile poezji Karola Graczyka.
4.
„Łowy” mocno przemawiają do mojej czytelniczej wrażliwości; ich bohater na fenomenologiczny sposób przygląda się i doznaje świata tak, jak ten się nam objawia, bez uprzedzeń i bez zmanierowania, całym sobą i mocą swojej wrażliwości. To z jednej strony rodzi poezję wątpliwości, rozczarowań i zawodów, lustrującą człowieczą słabość, niewydolność, nieuśmierzalną samotność, ale z drugiej strony jednak – poezję odważnej wiary w sens uczuć, bliskich relacji między ludźmi, a już na pewno wiary w sens naszych –choć często niezgrabnych i nieskutecznych - prób wejścia w te relacje. Tę dwoistość niech podsumuje fraza: Zróbmy coś, póki jesteśmy. Później będziesz ty, / Wy, ja, wszyscy w dalekiej osobności. [w: ***( Zróbmy coś, póki jesteśmy)].
5.
Choć tytułowe „Łowy” odbywają się na wielu terenach, wspólny i zarazem kluczowy jest dla nich oryginalny, własny koncept autora na podpatrywanie i poezjowanie świata. Efektem jego polowań są niekiedy dramatyczne, wręcz dekadenckie, a niekiedy bardzo nastrojowe, liryczne, w każdym jednak razie: przejmujące, i co ważne – dobrze napisane wiersze.
Izabela Fietkiewicz-Paszek, poetka
Chmury na trawiastych kortach Wimbledonu
Nie będziemy czekać na gwiazdy, inne gówna.
Jest ciepły deszcz, asfalt płynie w kierunku morza
i powstrzymuje ścieżki przed swoim nadejściem,
teoria wielkich liczb przechodzi w liczby pierwsze,
więc jesteśmy u źródła i z niego wyjdziemy
uczyć się smaków drzew, które wyrastają nam
z ziemi jak czarny chleb, pachnące kraty, obok
lustro odda na ścieżce wszystkie nasze ślady.
Ściany zbyt odległe, by wyżłobić odciski
palców. Te miejsca świetnie dadzą sobie radę,
więc chodź ze mną w te chwile kiedy świat przymiera
uczyć się smaków drzew, które daje nam ziemia
w okolicach trawiastych kortów Wimbledonu,
gdzie stoimy pierwszy raz daleko od domów.
Henri Landru wychodzi na łowy
Henri Landru wstaje z łóżka, pali tytoń i
wychodzi przed dom. Jest zimny grudzień, od mrozu
wszystko zmienia się w szkło. Z portfela spoglądają
zdobyci nocą przywódcy Trzeciej Republiki.
Henri Landru wraca do domu, zamyka drzwi,
rozpala w piecu. Siada na fotel i czyta
gazetę. Każda garść popiołu jest mu bliższa
od poprzednich kobiet. Typowy artysta krwi.
Wczoraj: Henri Landru wyszedł na łowy. Pani
Collomb była nieostrożna jak kilka przed nią
i jeszcze kilka po niej. Do wieczora było
ciepło, później sytuację rozpalił Landru.
Dziś: Henri Landru czyta gazetę i pali
tytoń. Resztka Pani Collomb uchodzi przez piec.
Helmut Newton wychodzi na łowy
Helmut Newton wstaje z łóżka, zaparza kawę,
dolewa mleka, siada przy stole z gazetą.
W tle stoi fortepian – wyłącznie dla ozdoby.
Wszystko jest czarno-białe, jak na fotografiach.
Za oknem inaczej, tam wszystko jest w kolorze
jaskrawym, matowym. Idealna barwa tła,
chociaż tło z głównym planem czasem zmienia miejsce.
Pozostaje rys sylwetki z gładką elipsą
u zwieńczenia pleców. Kubek po kawie leży,
jakby chciał odpocząć. Helmut Newton wychodzi
z aparatem w ręku, będzie strzelał do kobiet
czarno-białe zdjęcia, kilka dni później przejdzie
zawał serca. Daleko nie odejdzie. Sesje
zawsze robił najdalej dwie mile od domu.